niedziela, 27 września 2015

Rozdział 4


Paliły mnie płuca i nogi. Obracałam się w okół własnej osi, a świat się zamazywał co raz bardziej. Traciłam oddech. Pierwszy, trzeci, ósmy schodek, drzwi. W środku było ciepło. Zbyt ciepło. Zrobiło mi się duszno i jeszcze ciężej łapało oddech. Mimo że nie miałam siły, ciągnęłam nogi by iść. Miałam wrażenie, że moje kończyny zostają z tyłu, a moje ciało poleci w dół. Że wpadnę w niekończący się dół. Byłam mokra, chodź nie wiedziałam dlaczego. Moje ręce kurczowo trzymały materiał koszulki na moich ramionach. Trzy, cztery, pięć krzeseł, drzwi. Skręciłam w prawo.Otaczała mnie biel. Czułam się przytłoczona. Kurczyłam się w środku. Szłam dalej. Jeden, dwa, pięć, dziesięć kroków i 6 ciężkich wdechów. Szyba. Spojrzałam przez nią, przykładając do niej dłoń. Nie zauważyłam nic. Nie było tam tego czego szukałam. Straciłam cel. Odpłynęłam w nicość.

- Hej, w porządku? - obudziło mnie delikatne klepnięcie w twarz.
Otworzyłam oczy. Ujrzałam pielęgniarkę. Miała zatroskany wyraz twarzy. Leżałam na podłodze. Zmarszczyłam brwi.
- Napij się Słonko. - podała mi szklankę wody.
Upiłam łyk. Nie rozumiałam tej sytuacji. Co ja tu robię? Co się dzieje? Spojrzałam wyczekująco na kobietę.
- Zemdlałaś. - wyjaśniła - Co robisz tu sama?
I nagle dotarł do mnie co tu robię. Szybko się podniosłam. Zrobiło mi się nie dobrze i zakręciło w głowie. Podtrzymałam się ściany. Zbierz myśli. Nakazałam sobie spokój, co w obecnej sytuacji nie było niestety łatwe. Myślami błądziłam gdzieś daleko i nie mogłam sobie niczego poukładać w głowie.
- Gdzie jest chłopak z tej sali? - spytałam, próbując zachować spokój.
- Pewnie wyszedł do toalety, dlaczego pytasz?
Skoro nie miał badań to na pewno nie poszedł do ubikacji. Czułam, że dzieje się coś złego. Ominęłam kobietę i znów nakazałam moim nogą biec. Winda była na dole, nie miałam co na nią liczyć. Zostały mi schody. Poczułam przypływ energii na samą myśl o czarnowłosym chłopaku. Biegłam po schodach. Było ich chyba z tysiąc. Odczuwałam już ból, ale musiałam wspiąć się na samą górę, na dach. Czułam, że tam go znajdę. Otworzyłam drzwi i upadłam na beton. Owiało mnie zimne powietrze. Szybko się podniosłam. Moje ciało przeszył dreszcz. Byłam cała mokra, a na dodatek wiał wiatr. Tymczasowo deszcz przestał padać, ale na niebie w oddali widziałam błyskawice. Dostrzegłam go stojącego tyłem do mnie. Od krawędzi dzielił go niecały metr.
- Zayn... - zawołałam nie pewnie.
Odwrócił się do mnie przodem. Nie wyglądał za dobrze. Mimo, że było ciemno dostrzegłam jak bardzo jest blady i ma cienie pod oczami. Zbliżyłam się na odległość dwóch metrów od niego. Nie chciałam by cofnął się i spadł. Bałam się o niego. Trzęsłam się, tym razem nie z zimna.
- Po co przyszłaś? - spytał, próbują przybrać pewny ton głosu.
- Martwiłam się, tęskniłam... Nie odzywałeś się.
- Po co miałbym? - smutek w jego głosie, sprawił, że zabolało mnie coś w środku.
Dziwnie się czułam rozmawiając z nim tak inaczej niż zwykle. Wiedziałam, że mu ciężko. Chciałam tylko pomóc mu przez to przejść. Chciałam, żeby nie był sam. Czy to tak bardzo źle?
- Boję się o ciebie. - przyznałam, a po moim policzku zleciała łza.
Kiedy na mnie spojrzał, coś w nim pękło. Podszedł do mnie. Jego lodowata dłoń delikatnie starła słoną krople z mojej twarzy. Pokręcił przepraszająco głową, po czym mocno mnie przytulił. Jak bardzo cieszyłam się, że nie stał już blisko tej krawędzi i mnie przytula. Odetchnęłam głęboko. Zadrżałam kiedy zawiał wiatr. Chłopak odsunął się ode mnie. Złapał moją rękę i pociągnął mnie do środka. Poszliśmy do jego sali. Zayn dał mi swoją bluzę. Od razu zrobiło mi się cieplej. Pielęgniarka o nic nie pytając przyniosła nam ciepłą herbatę i wyszła.
- Czemu tam poszedłeś? - spytałam cicho, sącząc gorący napój.
- Umieram. - powiedział bezbarwnym tonem - I sobie z tym nie radzę.
Odłożyłam kubek na szafkę i usiadłam obok niego. Miał zwieszoną głowę. Znów zrobiło mi się zimno. Lekko przytuliłam się do niego. Objął mnie ramieniem, mocniej przyciągając do siebie.
- Nie jesteś sam. Gdybyś chciał... porozmawiać, ja zawsze będę obok. - uśmiechnęłam się lekko.
Odwzajemnił mój gest, ale uśmiech szybko zastąpił grymas.
- Nie będziesz zawsze. Przecież wyjedziesz za tydzień. lub dwa. - odparł i odwrócił się do mnie tyłem.
To była prawda i nie chciałam go pocieszać tym, że możemy pisać i dzwonić, bo to nie to samo. Nie chciałam, żeby był smutny. Nie wiedziałam co robić. Delikatnie złapałam jego ramię. Odwrócił się do mnie. Przytuliłam go. Nie umiałam zrobić nic innego. Nie stać mnie było na nic więcej, Bałam się o niego.
- Potrzebuję cię. - szepnął.
- Zayn... - odsunęłam się kawałek i nim zdążyłam skończyć, przerwał mi.
- Nie mów nic, proszę.Po prostu bądź ze mną tak długo jak możesz. - zrobił coś, czego się nie spodziewałam.
Pocałował mnie. Tak po prostu. To był zwykły pocałunek dwojga nastolatków. Wtedy znaczyło to dla nas o wiele więcej niż teraz. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się lekko.
- Nie chcę, żebyś sama wracała do domu. Zostaniesz ze mną? - odgarnął mokre włosy, z mojej twarzy.
Kiwnęłam twierdząco głową. Chłopak położył się. Widziałam, że jest zmęczony. Potrzebował snu. Kiedy zamknął oczy i zasnął, przeniosłam się na krzesło w kącie sali i okryłam kocem. Zastanawiałam się co się tak naprawdę stało. Zayn został moją pierwszą miłością i moim pierwszym pocałunkiem. Czułam się dziwnie, a jednocześnie dobrze. W mojej głowie szalał huragan i nic nie mogłam sobie poukładać. Zasypiając, jeszcze raz spojrzałam na czarnowłosego i odpłynęłam.
Obudził mnie jakiś szmer. Podniosłam się i złożyłam koc. Zayn też się obudził. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Do sali wszedł lekarz. Ten sam, którego spotkałam kiedy przywieźliśmy Ellie.
- Dzień dobry Zayn. - przywitał się - Mam dla ciebie dobrą wiadomość.
- Mogę wrócić do domu? - chłopak ożywił się.
- Nie. - Malik natychmiastowo posmutniał - Mamy nowy lek. Może ci pomóc. Szanse są 50/50. Przemyśl to. Jeśli będziesz chciał spróbować - powiedz. - kończąc swoją przemowę wyszedł.
Usiadłam na łóżku obok chłopaka.
- Zgodzisz się? - spytałam, patrząc na niego.
- Nie. - odparł bez namysłu.
Nie zrozumiałam go. Przecież miał szanse wyzdrowieć. Mógł pokonać chorobę. Poddawał się. Nie mieściło mi się to w głowie. Przecież miał szanse normalnie żyć.
- Dlaczego? Przecież nic nie tracisz, a być może wyzdrowiejesz. - chciałam go namówić.
Chociaż by spróbował.
- Nie chcę. - spojrzał na mnie - Nie chcę znów mieć nadziei na to, że będę zdrowy, Wiem, że i tak nic z tego nie będzie.
- Chociaż spróbuj. - poprosiłam.
W jego oczach mogłam wyczytać ból. Bał się, chodź nie chciał o tym mówić, ani tego okazywać. Przytuliłam się do niego. Chciałam go wesprzeć, dodać otuchy i siły by walczył.
- Póki ty jesteś tutaj, spróbuję. Kiedy wyjedziesz, a to nic nie da, przerwę leczenie.
- Dobrze.
Nasz układ został przypieczętowany całusem. I przyznam, że to był najważniejszy pocałunek w moim życiu. Znalazłam lekarza i przekazałam mu, że Zayn zgadza się na leczenie. Później musiałam wrócić do domu. Wszyscy jeszcze spali, więc wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w czyste ciuchy. W kuchni zrobiłam dla wszystkich śniadanie i dopytałam rodziców ile dokładnie jeszcze tu zostaniemy. Ile mam czasu z Zaynem i ile mam czasu by pomóc mu wyzdrowieć. Okazało się, że zostało mi 7 dni. Miałam zamiar wykorzystać je jak najlepiej potrafiłam.













































~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Hej!
Wiem, że krótki, ale wolałam rozbić akcję na dwa krótsze niż na jeden długi.
Kolejny postaram się zrobić dłuższy ;)
Mam nadzieję, że wam się podoba. No cóż, patrząc na to, że bohaterowie mają 14-15 lat nie będzie tu wyznań miłosnych, ani nic w tym stylu :P
Proszę was o komentarze i jeszcze raz przepraszam za nie obecność ;)
PS: jak myślicie kiedy przejdziemy do dorosłego życia bohaterów? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytasz? Skomentuj! Ja nie gryzę nawet za malutką krytykę ;)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis