poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 21 Nowy początek


Od czego by tu zacząć. Może od początku...
Minęło kilka miesięcy, a dokładnie sześć, odkąd odizolowałam się od mojej jedynej rodziny. Przez ten czas nadal mieszkałam w Londynie. Nie miałam pieniędzy, żeby gdziekolwiek się przenieść. Do Polski nawet nie chciałam wracać. Bałam się co pomyślą rodzice. Ich kochana córeczka, na pewno wszystko im opowiedziała. Ed mnie przygarnął, a pomysł o przeprowadzce natychmiast wybił mi z głowy. Był najlepszym przyjacielem jakiego mogłam sobie wymarzyć. Pomagał mi tworzyć. Kiedy po całym tym zdarzeniu nie miałam siły by żyć, on ciągle mnie motywował bym nadal pisała i robiła to co kocham. Eh... Cały Ed. Dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam i mogę normalnie oddychać. Teraz mam kilka zeszytów zapisanych tekstami piosenek. Nie warto pytać o czym są... To zbyt oczywiste.
Zmieniając temat, żyłam można powiedzieć, jak dotychczas. Po prostu pilnowałam by moja rodzina i przyjaciele mnie nie widzieli. Ja czasem z daleka dojrzałam, któreś z nich. Nie wiedziałam jak cała reszta była do tego nastawiona, ale spodziewałam się solidarności, więc z nikim się nie kontaktowałam. Oni też nie pałali do mnie miłością, więc nasza znajomość zakończyła się chyba na dobre...
Zakładałam, że moje życie będzie wyglądać tak jak do tej pory. Przynajmniej przez dłuższy okres czasu. Jednak niespodzianki mnie bardzo lubią. Właśni dziś odebrałam telefon od mamy. To było dziwne. Nie odzywała się do mnie przez rok i nagle znów pojawia się w moim życiu. Co najgorsze nie pytała co u mnie, jak się mam i czy wrócę. Co to to nie... Ona chciała, żebym pojechała do dziadków jej przyjaciółki na wieś. Potrzebowali pomocy, a tylko jedna córka tej znajomej mogła tam pojechać. Była typowym mieszczuchem, więc wydojenie krowy czy oporządzenie konia to dla niej zbyt trudne zadania. Nie mogłam odmówić. Nie jestem przecież człowiekiem bez serca. Podobno jest to miłe starsze małżeństwo. W tym "dziadek" poważnie zachorował. Tak jak stałam spakowałam swoje rzeczy i zabrałam się do jednej z angielskich wiosek.
Musiałam przyznać, że to miejsce było bajeczne. Na tym obszarze mieszkało może dwóch rolników. Ich gospodarstwa nie były duże, ale mogli się z nich utrzymać. Kiedy przyjechałam, pierwszą osobą, która mnie powitała była, "wnuczka". Poprosiła o spacer w celu wyjaśnienia mi kilku spraw nim poznam jej dziadków. Nie zrobiłam nic innego jak ruszenie w drogę. Szłyśmy w ciszy, przez śliczną polanę, aż dotarłyśmy na skraj lasu. Mogłam dyskretnie przypatrzeć się dziewczynie zapatrzonej w dal. Była piękną kobietą, jak sądziłam w moim wieku. Miała ciemne(czarne) włosy za łopatki, pełne usta, długie rzęsy i ciemnobrązowe oczy. Łudząco kogoś mi przypominała. Taka damska wersja Zayna, huh? Wybij to sobie z głowy. Skąd moja matka miałaby znać panią Malik? 
- Jestem Stella. - przedstawiła się w końcu, rzucając mi smutne spojrzenie.
Poklepała miejsce obok siebie.
- Agness, - usiadłam obok niej, na soczyście zielonej trawie.
Obie patrzyłyśmy na pasące się konie, którym wiatr rozwiewał grzywy. Cóż za malowniczy krajobraz.
- Cieszę się, że przyjechałaś. Naprawdę jest mi strasznie głupio, ale nie daję rady. - w jej oczach zalśniły łzy - Dziadek próbuje nadal coś robić. Nie jesteśmy w stanie go upilnować z babcią, ale to nawet dobrze mu robi. Nie może jednak się nadwerężać, a ja sama nie umiem porąbać drewna na zimę, czy zająć się zwierzętami. To chyba mnie przerosło. - ostatnie zdanie dosłownie szepnęła.
Zrobiło mi się jej szkoda. Wydawała się być tak ciepłą osobą. Nie myśląc o tym co robię objęłam ją ramionami i pozwoliłam by płakała.
- Daj spokój. - mruknęłam w końcu patrząc jej w oczy - Potraktuję to jak przyjemny urlop. Moje beznadziejne życie, w końcu nabierze kolorów.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ocierając poliki. Odwzajemniłam jej gest. Wróciłyśmy do domku. Nie był duży, zaledwie parter i poddasze, na którym były dostępne dwa pokoje (sypialnie) i łazienka plus mała biblioteczka. Pani Katherin Loogan była równie ciepłą osobą co jej wnuczka. Przyjęła mnie jak soją córkę. Jako że byłam tam już o 8, załapałam się na śniadanie. Było wyśmienite, co z tego, że to zwykłe naleśniki z dżemem. Pan William Loogan chodził co prawda o lasce, ale nigdy nie widziałam tak uśmiechniętego człowieka. Ciągle żartował i rozbawiał nas wszystkie. Ciężko mu będzie z trzema kobietami w domu. Od razy po posiłku, poszłam do góry. Miałam spać w jednym pokoju ze Stellą. Nie przeszkadzało mi to. Czułam, że świetnie będziemy się dogadywać. Szybko zmieniłam moje rurki na jakieś stare poszarpane dżinsy, które swoją drogą były teraz w modzie. Na ramiona zarzuciłam kraciastą koszulę i zeszłam na dół. Obiecałam Stelli nauczyć ją tego i owego, żeby po moim wyjeździe dała sobie radę. Miałam tam zostać około dwa miesiące, z dwutygodniową przerwą. Ed koniecznie chciał nagrać kilka piosenek. Nie mogłam mu odmówić. W końcu ten człowiek pomagał mi wybić się na szczyt.
Byłyśmy w stajni i szczerze - Bertha to najgorsza krowa na świecie. Nie polubiła mnie, ani mojej towarzyszki i chciała nas kopać. Znalazłam na nią jednak sposób. Stella ją karmiła, a ja doiłam. Następnym razem miałyśmy się zamienić. Niezmiernie się z tego cieszyłam, bo na odchodne dostałam kopniaka w tyłek, o mało co nie rozlewając mleka. Stella śmiała się kiedy masowałam obolały pośladek.
- Zobaczymy co odwali tobie. - mruknęłam z lekkim uśmiechem.
Było już południe i poszłyśmy do koni. Najpierw musiałyśmy sprowadzić je z pastwiska. Przywiązałyśmy oba do płotu i wyczyściłyśmy. Czarnowłosa patrzyła którą szczotkę do czego używam i jak czyszczę sierść i powtarzała to tylko na drugim wierzchowcu.
- Opowiesz mi coś o sobie? - spytała przystając na chwilę.
- Ale co? - spojrzałam na nią przez grzbiet kasztanka, nie przerywając szczotkowania.
Zamyśliła się. Przez ten czas, który ona poświęcała na wymyślenie pytania, ja powędrowałam do Londynu. Zastanawiałam się co u nich. Co u Zayna. Dawno go nie widziałam. Nie pisali o nim w prasie. Nie wiedziałam w sumie co nowego się u niego dzieje. Może to dobrze, ale mimo wszystko nie mogłam o nim zapomnieć. Mimo że te wszystkie słowa tak bardzo bolały...
- Skąd jesteś? - czyli Stella zrobi mi wywiad.
- Z Polski. - pochyliłam się by wyczyścić podbrzusze konia.
Pchnął mnie lekko łbem i o mały włos nie wylądowałam na ziemi. Uśmiechnęłam się do niego na co zarżał radośnie. Pogłaskałam go po pysku.
- Co robisz w Londynie?
No i co ja mam ci odpowiedzieć?
- Aktualnie mieszkam. Trochę nagrywam muzykę. Pod przymusem.
Ed nie dałby mi żyć, gdybym cały czas siedziała w domu, jadła i oglądała jakieś bezsensowne programy. Był kochany. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Masz kogoś?
Westchnęłam. Powiem jej prawdę. Nie będę przecież kłamać.
- Moje życie to same nieudane związki, więc aktualnie nie.
- Grubo?
- Nom.
Na chwile zapadła cisza. Dałam kasztankowi marchewkę i wypuściłam go. Poszłam pomóc ciemnowłosej z jej koniem.
- Nie musimy o tym gadać. - speszyła się lekko.
- W porządku. - uspokoiłam ją uśmiechem.
Wcale nie było w porządku. Może czas przestać udawać.
- Ile osób nabrałaś na wyćwiczony uśmiech? - przyjrzała mi się, a mnie przeszedł zimny dreszcz.
Dlaczego ona to widziała? Była tak podobna do NIEGO. Nie! To niemożliwe! Opanuj się dziewczyno!
- Wiele. - mruknęłam cicho.
- Wszystko widać w twoich oczach. - odparła łagodnie - Możesz mi powiedzieć. Chyba, że nie masz ochoty.
Może lepiej jeśli komuś się wygadam? Tak więc przy przenoszeniu słomy i siana Stella poznała całą moją historię, bez imion, oczywiście. Po co miałam jej mówić, że zadawałam się z One Direction. Wolałam, żeby obyło się bez tej sensacyjnej wiadomości.
- Więc po tym co mi powiedzieli po prostu stamtąd uciekłam. Wyprowadziłam się od wujostwa i zamieszkałam u przyjaciela. I tak minęło mi pół roku. - zakończyłam.
- Dupek z tego twojego byłego. - ustaliła.
Zaśmiałam się. Tego nie musiała mi mówić. Ustaliłam to w chwili gdy to powiedział, a poza tym... ja z nim nie byłam. Przyznam, że świetnie spędzało mi się czas ze Stellą. Wieczorem po posprzątaniu po kolacji, stwierdziłyśmy, że obejrzymy film, a potem przenocujemy na sianie. W końcu, co dwie dziewczyny to nie jedna, tak? Nie ma to jak horror, przed nocą pod gwiazdami. Nie pamiętam jego tytułu, ale odkąd pamiętam, bałam się lalek. No, takich w filmach. Od zawsze kogoś zabijały, siekały czy cokolwiek innego. Czas na przezwyciężenie strachu. Nic już nie mogę stracić...
Tak więc leżałyśmy na kocu, ubrane w dresy, żeby nic nas nie kuło. Niebo było piękne... Lecz każdy szmer sprawiał, że miałam ochotę wziąć nogi za pas. Po kolejnym huku usiadłam, tak jak moja towarzyszka. Spojrzałyśmy na siebie.
- Wracamy do domu? - spytała.
- Będziemy silne. - odparłam.
Przytknęła głową. Kiedy znów się położyłyśmy, prawie umarłam na zawał słysząc rżenie konia i czując jego dotyk na mojej nodze. Okazało się, że nie zamknęłyśmy ich w stajni. Obie roześmiałyśmy się i spokojnie odpłynęłyśmy do krainy snów, wiedząc, że pilnują nas dwa wierzchowce.
Ranek nadszedł szybciej niż myślałam. Czas zabrać się do pracy. Wszystko co robiłyśmy wczoraj, dziś zajęło nam czas do obiadu, czyli mniej więcej godziny 15. Potem zaproponowałam Stelli naukę rąbania drewna. Wyobrażam sobie dwie kobiety przy tej robocie i na dobrą sprawę mam ochotę ryknąć śmiechem. Jednak nie muszę, ponieważ brunetka jest na tyle silna, że nie idzie jej najgorzej. Oprócz tego, że czasem ześlizguje jej się siekiera i prawie wbija się w jej nogę, nie miałam żadnych zastrzeżeń. Kiedy już nie miała siły, klapnęła na najbliższym pieńku i oddała mi narzędzie. Nie miałam większego problemu z tym, żeby posiekać kilka kołków drewna. Chwilę później, obok nas zatrzymał się jakiś pick up. Widać było, że właściciel ma kasę. Uniosłam tylko brew. Osobiście było by mi szkoda tyle kasyna auto, którym jeździła bym do lasu czy w tereny błotniste. Zza kierownicy wysiadł chłopak starszy ode mnie jakieś 4 lata. Miał kasztanowe włosy i był dobrze zbudowany. Ubrany był w kraciastą koszulę (jak ja, zgapił), jeansy i kapelusz niczym prawdziwy kowboj. Uśmiechnął się do nas.
- Hej Stella. Przyjechałem pomóc, ale widzę, że nie jestem potrzebny. - miał niezbyt przyjemny głos.
Przynajmniej nie dla mnie. Ale przecież ja obracam się w śród ludzi, którzy śpiewają, więc czego się tu spodziewać? Ciemnowłosa przytuliła go, a potem wskazała na mnie. Oparłam siekierę na ramieniu, spoglądając na niego. Wyglądał na mieszczucha.
- To jest Ness. Przyjechała mi pomóc. - przedstawiła mnie.
- Miło mi cię poznać. - rzucił chłopak z szerokim uśmiechem.
- Ta... Mnie też. - mruknęłam.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem widząc jego minę. Zamiast tego wróciłam do poprzedniego zajęcia. Tamta dwójka o czymś rozmawiała, ale niezbyt mnie to interesowało. Przestałam pracować dopiero gdy zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go ze spodni i spojrzałam na wyświetlacz. Ed. Jak miło. Z uśmiechem odebrałam.
- Hej. - przywitałam się radośnie.
- Iha... - zaśmiałam się - Czy nie tak powinnaś się teraz witać?
- Nie kretynie.
Usiadłam na drewnie.
- Jak mijają ci tam dni?
- Wyjątkowo dobrze. Jestem tylko ja, Stella i cała góra drewna.
Usłyszałam jego melodyjny śmiech. Po chwili jednak spoważniał. Przez chwilę panowała cisza.
- Liam o ciebie pytał. - mruknął.
Przypomniał sobie o mnie? Naprawdę? Nie trzeba, poradzę sobie. Przez 6 miesięcy miał mnie gdzieś, bo... Doskonale wiem dlaczego. Zawaliłam. Mimo wszystko bolało. Jak cholera. Pip, pip - rany na nowo się otwierają. I mimo czerwonego alarmu w mojej głowie nie przerwałam tej rozmowy.
- Czego chciał? - spytałam sucho.
- Wiedzieć co u ciebie.
- Możesz mu powiedzieć, że sobie radzę, żeby o mnie nie pytał i żeby dał mi spokój. Po co ma się kolejny raz na mnie zawieść, co?
- Ness to nie tak...
- Ja wiem jak! - uniosłam się. Cholera - Przepraszam Ed. Mam tego po dziurki w nosie.
- Wiem... - westchnęliśmy oboje.
- Nie rozmawiajmy o tym przez telefon. Nie chce się kłócić. Tymczasem bywaj.
- Trzymaj się. I jak coś to dzwoń.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i rozłączyłam.
Spostrzegłam dwa zaciekawione spojrzenia. Co, nie można porozmawiać? Nie wiedziałam o co im chodziło, ale postanowiłam to olać. Miałam ochotę się odprężyć.
- Przejedźmy się na przejażdżkę. - zaproponowałam.
- Nie jeżdżę. - zaprzeczyła Stella z przepraszającym uśmiechem - Ale Bradley świetnie radzi sobie na koniu. - zapewniła i odeszła.
Już nie żyjesz. Jak tylko ja wrócę z tej wyprawy żywa.





































~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Nigdy się nie spodziewałam, że wrzucę na mojego bloga country >.< :D
W końcu dłuższy rozdział. Chociaż trochę.
Mam jedno pytanie i jest ono naprawdę ważne:
Dlaczego nie dodajecie komentarzy?
Nie rozumiem tego, dlaczego pod postem jest 180 (z hakiem) wyświetleń i ani jednego komentarza, kiedy mogą go dodawać nawet anonimowi czytelnicy. Trochę mi smutno z tego powodu.
Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał ;)
Postaram się dodać jak najszybciej :D
Kocham moich czytelników, wszystkich, nawet tych ninja ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytasz? Skomentuj! Ja nie gryzę nawet za malutką krytykę ;)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis