środa, 2 marca 2016

Rozdział 25

Znów byłam tam tak wcześnie jak ostatnio. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że przed domem staruszków nie stał lexus Stelli tylko jakiś mustang. Może musiała zmianić auto, bo z tamtym coś się stało. Szkoda. Polubiłam jej lśniącą srebrną strzałę. Gdy tylko weszłam do środka zostałam wyściskana przez staruszkę. W kuchni siedział również jej mąż, który przywitał mnie równie serdecznie.
- Powinien pan leżeć. - powiedziałam łagodnie.
- Ach ta młodzież! Ciągle mówicie to samo! - stwierdził rozbawiony, zachrypniętym głosem - Jeszcze daję sobie radę.
Usiadłam przy stole. Nasza rozmowa kręciła się wokół tego co robiłam w Londynie. Opowiedziałam im o wszystkim omijając niemiłe incydenty. Zjadłam z nimi śniadanie i poszłam do łazienki na dole przebrać się w jakieś cichy do pracy. Kiedy wyszłam uprzedziłam, że idę do stajni zając się końmi. Wtedy właśnie na kogoś wpadłam. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wytatuowany tors. Najgorsze było to, że świetnie znałam te tatuaże. Nie chciałam podnosić wzroku. Cofnęłam się do kuchni przegryzając wargę. Wszedł za mną.
- O Zayn. - jego babcia się uśmiechnęła - Poznaj Ness. Była tutaj i pomagała Stelli. Ness to mój zdolny wnuk Zayn. - pogłaskała go czule po policzku.
Na ustach Mulata przez chwile majaczył uśmiech.
- Znamy się. - odparłam posyłając pani Katherine uśmiech - No dobrze. Nic samo się nie zrobi. Idę do Midnight.
Szybko stamtąd wyszłam i poszłam do stajni. Nie było tam zwierzaków, więc skierowałam się na pastwisko. Oba koniki pasły się. Zawołałam moją ulubienicę. Natychmiast przybiegła. Pogłaskałam ją po szyi. Szeptałam jej jak bardzo tęskniłam, a ona radośnie rżała. Chciałam ją wyczyścić. Była bardzo brudna. Kiedy tylko skończyłam wskoczyłam na jej grzbiet nie przejmując się, że nie ma na nim siodła. Z uśmiechem przegalopowałam całą długość pastwiska i zostawiłam moje maleństwo. Lubiłam tak o niej myśleć. Była takim kochanym stworzeniem. Kiedy przeszłam na drugą stronę płotu, spotkałam spojrzenie ciemnych oczu. Znowu on. Nie miałam ochoty na konfrontację z nim. Udałam się do stajni odłożyć tam wszelkie przybory. Poczułam uścisk w nadgarstku. Niechętnie odwróciłam się.
- Co tu robisz? - spytał zły.
- Pomagam? - zadałam retoryczne pytanie, po czym wyminęłam go.
Chciałam teraz zając się drewnem.
- Pomagasz?! Po co?
Czy on naprawdę jest taki głupi? Czy może tylko udaje? Nie ważne. Złapałam taczkę, ale ON skutecznie uniemożliwił mi przejazd. Zaczynał mnie irytować. Na podjeździe zatrzymało się auto. Wysiadł z niego Tony. Jeszcze jego tu brakowało.
- Hej Ness. Hej... Zayn. - przywitał się.
- Cześć Tony. - powiedzieliśmy w tym samym momencie i spojrzeliśmy na siebie zniesmaczeni.
- Ness może miałabyś ochotę wyjść gdzieś wieczorem? - potarł ręką czoło.
Kiedy chciałam odpowiedzieć, wcisnął mi się Zayn. Stanął przede mną i zrównał się z chłopakiem. Górował nad nim.
- Nie. Ona nie ma ochoty z tobą iść. - chciał go spławić, czy co?
Wkurzyłam się w gruncie rzeczy, bo on nie ma prawa za mnie decydować
- Nie pytałem ciebie. - odparł mu gość.
Odepchnęłam zdenerwowanego Malika.
- Nie obraź się Tony, ale trzymam się tego co ostatnio.
- A jako przyjaciele? - uniósł brwi z lekkim uśmiechem.
- Ta? A dasz radę jako przyjaciele? - też się uśmiechnęłam.
- Jasne. Weźmiemy Bradley'a i będzie fajnie.
- O nie... - jęknęłam - Wolę jednak zostać.
- Czyli nie ma szans?
- Nie dziś.
- Ok.
Nie był zadowolony ale odpuścił. Wróciłam do swojej pracy. Malik chyba chciał mieć mnie na oku, bo robił to co ja, ale nie odzywał się do mnie. Cieszyłam się z tego. Przynajmniej nie musiałam znosić kłótni. Wieczorem byłam naprawdę zmęczona. Mimo to chciałam jeszcze wsiąść na konia. Nie miałam ochoty na kolację, ale nie chciałam też robi przykrości starszemu małżeństwu. Weszłam więc do domku. W kuchni wszystko już było gotowe.
- Siadaj. - powiedziała z uśmiechem babcia Zayna.
- Nie jestem głodna. Dziękuję. - uśmiechnęłam się - Zjem coś jak wrócę. Chciałam spytać, czy mogę zabrać Midnight na krótką przejażdżkę?
- Jasne. - uśmiechnął się do mnie pan William.
- Dziękuję. - odparłam z bananem na ustach.
- Jadę z tobą. - powiedział Malik podnosząc się.
- Poradzę sobie sama. - zaprzeczyłam szybko.
Nie chciałam spędzać z nim więcej czasu niż to konieczne. Chciałam się odstresować i pobyć choć chwilę sama ze sobą. A tu klops. Jak zawsze...
- Niech z tobą jedzie. Jest już ciemno. - zauważyła zaniepokojona kobieta.
Przytknęłam tylko skinieniem głowy.
Konie siodłaliśmy w ciszy. Nie chciałam z nim rozmawiać, nawiązywać kontaktu wzrokowego czy czegokolwiek. W zasadzie to chciałam się już od niego uwolnić. Co prawda czułam coś do niego, ale będzie lepiej dla mnie jeśli ograniczę sobie kontakty z nim. W końcu niedługo będziemy rodziną. Wsiadłam na klacz i ruszyłam powoli do lasu. Nie zwracałam większej uwagi na to czy szatyn jedzie za nami. W sumie - nie obchodziło mnie to.
- Co tu robisz? - spytał w końcu, doganiając mnie.
- Przyjechałam pomóc twojej siostrze. - odparłam nie patrząc na niego.
- Jej już tu nie ma. - słuszna uwaga - Możesz wracać. - auć.
Burknęłam coś pod nosem i przyspieszyłam. Co za bałwan, kretyn, dureń... Mogę tak w nieskończoność niestety.
- Nie mówiła mi, że wyjeżdża. - rzuciłam kiedy nadal patrzył na mnie wyczekująco - Poza tym, twoi dziadkowie nie mają nic przeciwko mnie.
- Ale ja mam.
- To już twój problem. Przyzwyczajaj się. Będziemy rodziną.
Zamurowało go. Jakby dopiero to do niego dotarło. Nie skumał, że Ellie jest moją siostrą czy jak? Chyba go nie rozumiem. Nie ważne. Między drzewami zapanowała cisza. Było ciemno i zimno. Midnight nastroszyła uszy. Po chwili usłyszałam jakiś huk. Chyba ktoś odpalił auto i strzeliła mu rura wydechowa. Klacz spłoszyła się. Gwałtownie stanęła dęba. Zachwiało to moją równowagę. Nogi wypadły mi ze strzemion. Mocno złapałam ją za szyję. Nie jeździłam na tyle dawno, że nie byłam w stanie powrócić do poprzedniej pozy, gdy koń szaleńczo pędził na przód. Starałam się po prostu nie spaść. Do naszych uszu dotarł kolejny huk. Midnight w popłochu przeskoczyła ogromny konar, a ja nie byłam już w stanie się utrzymać. Puściłam jej szyję i upadłam. Ogromny ból przeszył moje ciało. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Ness. Ness. Cholera. Otwórz oczy. Błagam. - ten głos.
Czemu tak dobrze go znam. Ból. Tylko to majaczyło mi w głowie.
- Ness. Proszę. Otwórz oczy.
Po chwili z lekkim oporem udało mi się wykonać to polecenie. Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Malik trzymał mnie w swoich ramionach. Chciałam dotknąć lewą ręką skroni, lecz gdy tylko ją podniosłam syknęłam z bólu. Mimo to uniosłam ją do głowy. Nie rozcięłam się. Co najwyżej byłam mocno poobijana.
- W porządku? - spytał zaniepokojony Zayn.
Stop. Czy on się o mnie martwi? Spojrzałam na niego jak na idiotę. W odpowiedzi posłał mi tylko pełne niepewności spojrzenie. Powoli usiadłam. Huczało mi w głowie. Chyba zaraz zwymiotuję. Mój żołądek fikał koziołki. To było strasznie nieprzyjemne uczucie. Złapałam się za brzuch.
- Co się dzieje?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, tylko podniosłam się szybko i zwróciłam, hm... nawet nie wiem co, bo od rana nic nie jadłam, w krzaki. Brunet złapał moje włosy i pomógł mi ustać na dwóch nogach.
- Może powinienem zawieść cie do szpitala? - spytał.
- Nie. Już jest mi lepiej. - odparłam.
Chciałam sprawdzić co z Midnight. Wyglądała na przestraszoną. Podeszłam do niej i pogłaskałam po pysku. Natychmiast podeszła bliżej do mnie. W porządku mała. Wszystko w porządku. Kiedy chciałam na nią wsiąść Malik mnie zatrzymał. Pomógł mi wspiąć się na Amini, a sam usiadł za mną. Mocną przyciągnął mnie do siebie, bym się nie zsunęła. Trzymałam wodze Midnight i tak powoli wracaliśmy do domu. Było mi strasznie zimno. Moje ramiona zaczęły drżeć. Zayn oddał mi swoją bluzę. Przyjęłam ją z ulgą. Rozbolała mnie głowa. Nie chciałam byc całkowicie zdana na Mulata ale nie miałam wyjścia.
- W porządku? - szepnął tuż przy moim uchu.
Jego oddech mnie połaskotał, a przez ciało przeszedł dreszcz. Dlaczego on tak na mnie działa? Jęknęłam w duchu. Podciągnęłam się lekko by nie spaść. Natychmiast objął mnie w talii jedną ręką, mocniej przytrzymując.
- Tak. - mruknęłam.
Nie chciałam z nim rozmawiać. Miałam go dość. Właśnie dlatego, chciałam zostać sama i pomyśleć o wszystkim. Jakieś 20 minut później byliśmy w stajni. Szybko rozsiodłaliśmy konie i zostawiliśmy je. W domku było już ciemno. Oznaczało to, że dziadkowie Zayna poszli spać. To dobrze. W kuchni wypiłam dwie szklaki wody duszkiem po czym poszłam do łazienki. Gorący prysznic podziałał kojąco na moje mięśnie. Ubrałam na siebie legginsy i koszulkę, a na nią koszulę, która sięgała mi do połowy uda. Nie musiałabym jej narzucać na siebie gdyby była tu Stella, ale niestety moja przyjaciółka postanowiła skazać mnie na jej brata. Usiadłam na łóżku, które zajmowałam poprzednio. Okazało się, że będę spać z Zaynem w jednym pokoju. Drugi jest zagracony czym popadnie. Zakładałam, że to też sprawka jego siostry. Mimo tego wszystkiego, kiedy siedziałam już na łóżku, zadzwoniłam do niej. Odebrała po pierwszym sygnale.
- Hej Ness. - przywitała się wesoło.
- Nie żyjesz. - syknęłam.
- Czyli jesteś bardzo zła. - westchnęła - A co mogę zrobić? Mój brat cierpi z twoją siostrą, kocha cię. Doskonale o tym wiem. Dlatego powinniście wszystko sobie wyjaśnić nim dojdzie do ślubu. Co ty byś zrobiła na moim miejscu?
- Osobiście bym cię udusiła, żebyś nie musiała cierpieć. - postanowiłam ją trochę pomęczyć.
Zayn wszedł do pokoju. Rzucił mi szybkie spojrzenie po czym opadł na swoje łóżko. Nie miał koszulki. Cholerny dupek! Usiadłam po turecku.
- Mój braciszek jest obok? - szybka zmiana tematu.
- Owszem. - mruknęłam - Ale nie mam zamiaru czegokolwiek przekazywać.
Wyobraziłam sobie jak brunetka wywraca oczami. Uśmiechnęłam się lekko.
- Ale z ciebie sztywniak. - mruknęła.
- I kto to mówi. - odparłam rozbawiona - Lepiej opowiadaj co u Bradley'a.
- Jeśli Zayn to słyszał to nie żyjesz. - powiedziała wściekle.
Zaśmiałam się. Lubiłam ją drażnić. Była wtedy taka zabawna.
- Słyszał. Ale opowiadaj.
- Ness! - jęknęła - Chyba go kocham.
Oparłam się o ścianę.
- Nie rób mi tego. Nie zniosę tego gościa. - mruknęłam.
Jak mogła? Bradley'a? To przecież jakiś... cholerny idiota, a nie facet.
- Nie ty z nim będziesz. - roześmiała się.
- Ale zabawne. - prychnęłam.
- Będę już kończyć. Obiecałam mu, że zadzwonię.
- Jasne. - uśmiechnęłam się - Wpadnij za jakiś czas. O ile jeszcze tu będę.
- Jak to?
- Komuś przeszkadza moje obecność. Ale mniejsza. Pa.
- Pa...
Odłożyłam telefon na poduszkę. Sięgnęłam do mojej torby. Wyjęłam z niej zeszyt i długopis. Musiałam się wypisać. Jak zawsze po ciężkim dniu. Nie chciałam też przeszkadzać Malikowi w spaniu, ale nie skarżył się na światło, a poza tym ciągle na mnie spoglądał i myślał, że nie widzę. Co za idiota. Nadużywam chyba tego słowa. Wszyscy stali się nagle dla mnie idiotami. No oczywiście z wyjątkiem Eda i Louisa. Zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. O wilku mowa. Z uśmiechem nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Heeej. - przywitał się podpity Lou.
- Miałam nadzieję, że będziesz trzeźwy. - skrzywiłam się.
Czknął, a ja nie mogłam powstrzymać co raz większego grymasu na twarzy. Co za... nie. Nie pomyślę tego.
- KOCHANIE! - wydarł się tak bardzo, że musiałam odstawić telefon od ucha - A jakieś cześć?
- Misiu myślę, że powinieneś iść spać. - mruknęłam rozbawiona całą tą sytuacją.
Na chwilę w słuchawce zaległa cisza. Po chwili jednak przerwało ją pociąganie nosem i płacz.
- Nie chcesz mnie...
- Oczywiście, że chcę. - on był tak bardzo trudnym człowiekiem kiedy pił. Raz był wesoły, a raz smutny - Tęsknie za tobą. Przecież wiesz.
- Ale mnie nie kochasz! - lamentował.
- Kocham cię najmocniej na świecie. Przysięgam.
Spojrzałam na okno. Na dworze było już ciemno. Myślałam, że wyjdę jeszcze na fajkę.
- Mocniej niż Zayna?
- Oczywiście, że tak.
- To mogę iść spać.
Zaśmiałam się. Chciał tylko usłyszeć, że kocham go mocniej niż Mulata. On jest nienormalny. Teoretycznie powinnam wiedzieć to od dawna.
- Dobranoc. - mruknęłam.
- Dobranoc. Kocham cię. I... - zawahał się - Daj mu drugą szansę.
- Ty wcale nie jesteś pijany!
Zaśmiał się, ale nie odpowiedział tylko się rozłączył. Ugh. Co za ludzie! Wszyscy przeciwko mnie? Westchnęłam. Czas spać. W końcu o czwartej czas na jogging. Podniosłam się i za zgodą Zayna, zgasiłam światło. Uchyliłam okno i wślizgnęłam się pod kołdrę. Odwróciłam się tyłem do mojego współlokatora Po moich polikach od razu zleciało kilka łez. To wszystko dlatego, że przez kilka dni dusiłam swoje uczucia. W końcu musiałam im dać upust. Szkoda tylko, że w tamtej chwili. Przytuliłam się mocno do poduszki i cicho pociągnęłam nosem. Głowa prawie natychmiast zaczęła mi pękać z bólu. To pewnie przez dzisiejszy upadek. Jęknęłam cicho. Skuliłam się jak najbardziej mogłam i rozmasowałam skroń. Po chwili poczułam ciepłe objęcia. Odskoczyłam jak oparzona i uderzyłam głową w ścianę. Cichy śmiech dotarł do moich uszu.
- Ty zawsze będziesz pechowcem co? - spytał, przyciągając mnie do siebie.
Natychmiast go odepchnęłam, jednak był silniejszy. Nie mogłam się od niego uwolnić. Więcej łez spłynęło po moich polikach. On dopiero je dostrzegł. Otarł je kciukiem i spojrzał mi w oczy. Był zdecydowanie za blisko. Nie chciałam zrobić czegoś, czego będę żałować.
- Czemu uciekasz? - spytał cicho.
- Bo nie jesteśmy razem. Bo to wszystko mnie strasznie boli. A szczególnie wasze zachowanie.
Przeczesał włosy ręką. Był zdenerwowany. Mięśnie jego twarzy spięły się.
- Nie zostawię Lee. - mruknął. Wiedziałam - A robię to wszystko tylko po to by było nam łatwiej.
- Może tobie jest. - fuknęłam - Ale mi na pewno nie.
- Chciałbym sobie wmówić, że jest mi lepiej. - szepnął do siebie.








































~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Znów mnie nie było masę czasu, za co przepraszam!
Nawet nie wiem kiedy zleciał ten czas...
Oto kolejny rozdział i szczerze to nie mam pojęcia kiedy zamierzam to skończyć, chodź cały czas o tym myślę ;)
Nie to, żebym chciała się rozstać z tym blogiem, bardzo go lubię ;)
Tak więc do następnego! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytasz? Skomentuj! Ja nie gryzę nawet za malutką krytykę ;)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis